W poszukiwaniu doskonałości i dla wielkiej frajdy testuję kosmetyki i zeznaję Wam jak jest. Mona.
31 sierpnia 2015
29 sierpnia 2015
Jak pilnie pozbyć się zmarszczek mimicznych na dekoldzie - KOSMETYKI BEBEAUTY i EVELINE
Tak, wiem, że to dziwacznie brzmi "zmarszczki mimiczne na dekoldzie", ale jak je inaczej nazwać - zmarszczki odgniotki? Kto lubi spać na jednym boku przez pół nocy (a drugie pół śpi na drugim), prędzej, czy później zostanie posiadaczem znaku zwycięstwa na dekoldzie, czyli dwóch linii tworzących literę V, szczególnie widocznych zaraz po wstaniu z łóżka.
Jak sprawę litery V na dekoldzie załatwić "od ręki"
Otóż sposób, który opisuję jest stuprocentowy, ale zaznaczam, że testowałam tylko na sobie, nie wiem, jak by się sprawdził u innych (pewnie zależy to od cech szczególnych skóry, ciekawa jestem opinii innych).
3 Produkty, które "leczą" V-kę u mnie
PEELING drobnoziarnisty oczyszczająco-wygładzający BEBEAUTY (na twarz szyję i dekold),
MASECZKA przeciwzmarszczkowa INTENSYWNIE WYGŁADZAJĄCA (z ceramidami roślinnymi i ekstraktem sojowym). Oba kosmetyki kupiłam w zestawie w biedronce za naprawdę małą kwotę, do tego dołożony jest krem do twarzy, ale jego odstawiam, bo nie odpowiada mi zapach.
Trzeci produkt (i tu jest sztuczka) to mocniejszy krem dla osoby dużo starszej (w końcu potrzebuję czegoś na PILNE usunięcie V-ki) - ja stosuję luksusowy krem EVELINE DIAMONDS & 24GOLD, przeciwzmarszczkowy krem plus serum przeznaczony dla wieku 55plus.
A teraz przepis (deczko niestandardowy)
Najpierw oczywiście peeling dekoldu, aby przygotować skórę do lepszego wchłaniania produktów. Następnie dekold pokrywam cieniutką wartewką maseczki, ale NIE USUWAM JEJ wacikiem, jak zaleca producent na opakowaniu, tylko pozwalam na całkowite wchłonięcie (dlatego warstewka musi być naprawdę cieniutka). Bez obaw, maseczka wchłania się naprawdę dobrze, trzeba odczekać chwilkę (no w tym czasie zwykle rano jest wiele czynności, które wykonuję w tzw. międzyczasie i w pełnym biegu, jest więc czas na wchłonięcie się maseczki).
No i na koniec wklepuję krem 55plus, ale TYLKO I WYŁĄCZNIE w linie tworzace literę V na dekoldzie. W końcu na krem 55plus na całość będzie jeszcze czas. Nie należy popadać w zwątpienie, jeśli nadal widzimy V-kę po wklepaniu produktów, u mnie wygląda to tak, że zanim dojadę do pracy, V-ka znika.
Pewnie lepszym sposobem byłoby oduczyć się spania na boku, ale cóż to za spanie :)
Jak sprawę litery V na dekoldzie załatwić "od ręki"
Otóż sposób, który opisuję jest stuprocentowy, ale zaznaczam, że testowałam tylko na sobie, nie wiem, jak by się sprawdził u innych (pewnie zależy to od cech szczególnych skóry, ciekawa jestem opinii innych).
3 Produkty, które "leczą" V-kę u mnie
PEELING drobnoziarnisty oczyszczająco-wygładzający BEBEAUTY (na twarz szyję i dekold),
MASECZKA przeciwzmarszczkowa INTENSYWNIE WYGŁADZAJĄCA (z ceramidami roślinnymi i ekstraktem sojowym). Oba kosmetyki kupiłam w zestawie w biedronce za naprawdę małą kwotę, do tego dołożony jest krem do twarzy, ale jego odstawiam, bo nie odpowiada mi zapach.
Te dwa produkty wykorzystuję z 3 elementowego zestawu z biedronki |
Może trochę zawcześnie na ten krem, ale ... |
A teraz przepis (deczko niestandardowy)
Najpierw oczywiście peeling dekoldu, aby przygotować skórę do lepszego wchłaniania produktów. Następnie dekold pokrywam cieniutką wartewką maseczki, ale NIE USUWAM JEJ wacikiem, jak zaleca producent na opakowaniu, tylko pozwalam na całkowite wchłonięcie (dlatego warstewka musi być naprawdę cieniutka). Bez obaw, maseczka wchłania się naprawdę dobrze, trzeba odczekać chwilkę (no w tym czasie zwykle rano jest wiele czynności, które wykonuję w tzw. międzyczasie i w pełnym biegu, jest więc czas na wchłonięcie się maseczki).
No i na koniec wklepuję krem 55plus, ale TYLKO I WYŁĄCZNIE w linie tworzace literę V na dekoldzie. W końcu na krem 55plus na całość będzie jeszcze czas. Nie należy popadać w zwątpienie, jeśli nadal widzimy V-kę po wklepaniu produktów, u mnie wygląda to tak, że zanim dojadę do pracy, V-ka znika.
Pewnie lepszym sposobem byłoby oduczyć się spania na boku, ale cóż to za spanie :)
28 sierpnia 2015
Masło do ciała i żel pod prysznic (dla zwolenników oleju arganowego i fig) - z serii GREEN PHARMACY
Jak zaznaczyłam w tytule, masło do ciała i żel pod prysznic z serii GREEN PHARMACY, HERBAL COSMETICS, mogę polecić osobom, które NAPRAWDĘ lubią aromat oleju arganowego. Co prawda dodatek fig nieco łagodzi wyrazisty zapach arganu, jednak znam osoby, dla których obcowanie z arganem jest czymś ostatnim, o czym marzą biorąc relaksującą kąpiel.
Ja tak nie mam :) i całe szczęście, bo kosmetyki są bardzo dobrej jakości i szkoda by było, gdyby trzeba im było "szukać innego domu" (gdzie to ja już wcześniej spotkałam się z tym określeniem?)
Nad żelem nie ma co się szczególnie rozwodzić, może warto wspomnieć, że jest gęsty, a więc wydajny i bardzo ładnie się pieni.
Masło do ciała
Zaletą tego masła na pewno jest to, że się dobrze rozsmarowywuje na ciele, idealnie wchłania i spokojnie można go używać zarówno na na dzień, jak i na wieczór (o ile nie obawiamy się przynieść do łóżka lekko aptecznego zapachu :), nie pozostawia tłustego filtru na skórze, natomiast skóra jest idealnie gładziutka i to efekt natychmiastowy, nie tak, jak w przypadku niektórych balsamów, pozostawiających przez jakiś czas "kleiste" uczucie.
Niestety masełko to ma również plusy ujemne, np. to, że niesposób nabrać do dłoni niewielką ilość tego produktu, bo jest bardzo gęsty (w porównaniu z tym masłem masło Garniera to rzadki balsam :).
Dlatego też proponuję, aby producent dołożył do tego produktu ładny mały plastikowy nożyk do smarowania tego masła. Wcale nie żartuję.
Ja tak nie mam :) i całe szczęście, bo kosmetyki są bardzo dobrej jakości i szkoda by było, gdyby trzeba im było "szukać innego domu" (gdzie to ja już wcześniej spotkałam się z tym określeniem?)
Nad żelem nie ma co się szczególnie rozwodzić, może warto wspomnieć, że jest gęsty, a więc wydajny i bardzo ładnie się pieni.
Masło do ciała
Zaletą tego masła na pewno jest to, że się dobrze rozsmarowywuje na ciele, idealnie wchłania i spokojnie można go używać zarówno na na dzień, jak i na wieczór (o ile nie obawiamy się przynieść do łóżka lekko aptecznego zapachu :), nie pozostawia tłustego filtru na skórze, natomiast skóra jest idealnie gładziutka i to efekt natychmiastowy, nie tak, jak w przypadku niektórych balsamów, pozostawiających przez jakiś czas "kleiste" uczucie.
Niestety masełko to ma również plusy ujemne, np. to, że niesposób nabrać do dłoni niewielką ilość tego produktu, bo jest bardzo gęsty (w porównaniu z tym masłem masło Garniera to rzadki balsam :).
Dlatego też proponuję, aby producent dołożył do tego produktu ładny mały plastikowy nożyk do smarowania tego masła. Wcale nie żartuję.
26 sierpnia 2015
Dla kogo jest maseczka Vis Plantis AGE KILLING EFFECT?
Pomimo wewnętrznego oporu spowodowanego symbolicznym, ale jednak, rysunkiem żmiji na opakowaniu, postanowiłam przetestować maseczkę Vis Plantis AGE KILLING EFFECT SNAKE VENOM ANALOGUE. Ogólnie nie jestem zwolenniczką ani samych żmij, ani ich jadu, niezależnie od tego, w jaki sposób miałby być zastosowany na mojej skórze i czy jest to jad zwykłej żmiji, czy świątynnej. Oczywiście w maseczce jadu nie ma, jest tylko coś, co działa podobnie (czytaj: skutecznie)
Na początku od razu chcę napisać, że maseczka jest bardzo dobra, aby ktoś nie wyciągnął mylnych wniosków po tym co zaraz napiszę :). Maseczka AGE KILLING EFEKT jest przyjemna w stosowaniu (konsystemcja, kolor i, co dla mnie najważniejsze, zapach), nie uczula (przynajmniej mnie), a po odczekaniu przepisowego czasu cera jest faktycznie w znacznie lepszej kondycji. Niezły relaks, szczególnie na niedzielny poranek (tylko wtedy ma wystarczająco czasu na kosmetyczne doświadczenia).
A teraz co mnie zastanowiło
Na odwrocie opakowania napisano: "PROBLEM: Skóra twarzy i szyi wymagająca relaksu mięśni tworzących utrwalone zmarszczki i głębokie linie, które powstały podczas częstych i długotrwałych skurczów mięśni mimicznych." Dajcie spokój! Jak to przeczytałam, to zaczęłam się zastanawiać, CZY WOLNO MI zastosować to na własnej skórze! Te "częste i długotrwałe skurcze mięśni mimicznych" skojarzyły mi się z ciężkim stanem chorobowym i może tylko dla tych osób maseczka jest przeznaczona? Naprawdę miałam obiekcje, czy mogę nałożyć produkt na twarz, a co gorsza nadal nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że uległam presji otwartego opakowania.
No cóż, jutro się okaże.
I jeszcze coś o ilości produktu
Na opakowaniu pisze, że to podwójna porcja, jednak ja, pomimo, że nie mam szyji żyrafy musiałam zużyć oba opakowania naraz chcąc zastosować maseczkę na twarz i na szyję i dekold. Jedna porcja wystarcza na bardzo cienką warstewkę, więc co to za maseczka, biało musi być, no nie?
Na początku od razu chcę napisać, że maseczka jest bardzo dobra, aby ktoś nie wyciągnął mylnych wniosków po tym co zaraz napiszę :). Maseczka AGE KILLING EFEKT jest przyjemna w stosowaniu (konsystemcja, kolor i, co dla mnie najważniejsze, zapach), nie uczula (przynajmniej mnie), a po odczekaniu przepisowego czasu cera jest faktycznie w znacznie lepszej kondycji. Niezły relaks, szczególnie na niedzielny poranek (tylko wtedy ma wystarczająco czasu na kosmetyczne doświadczenia).
A teraz co mnie zastanowiło
Na odwrocie opakowania napisano: "PROBLEM: Skóra twarzy i szyi wymagająca relaksu mięśni tworzących utrwalone zmarszczki i głębokie linie, które powstały podczas częstych i długotrwałych skurczów mięśni mimicznych." Dajcie spokój! Jak to przeczytałam, to zaczęłam się zastanawiać, CZY WOLNO MI zastosować to na własnej skórze! Te "częste i długotrwałe skurcze mięśni mimicznych" skojarzyły mi się z ciężkim stanem chorobowym i może tylko dla tych osób maseczka jest przeznaczona? Naprawdę miałam obiekcje, czy mogę nałożyć produkt na twarz, a co gorsza nadal nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że uległam presji otwartego opakowania.
No cóż, jutro się okaże.
I jeszcze coś o ilości produktu
Na opakowaniu pisze, że to podwójna porcja, jednak ja, pomimo, że nie mam szyji żyrafy musiałam zużyć oba opakowania naraz chcąc zastosować maseczkę na twarz i na szyję i dekold. Jedna porcja wystarcza na bardzo cienką warstewkę, więc co to za maseczka, biało musi być, no nie?
25 sierpnia 2015
Peeling do ciała firmy Douglas Bamboo Milk & Ginger Creamy Rice Scrub HOME SPA Spirit of Asia
Sprawa jest dość prosta. Jeśli idąc pod prysznic myślę o tym, aby wypilingować ciało, pomimo, że robiłam to wczoraj, to znaczy, że coś jest na rzeczy, bo wiadomo, że pilingowanie powinno się stosować nie częściej niż dwa razy w tygodniu.
Otrzymałam w prezencie od M. peeling firmy Douglas Bamboo Milk & Ginger Creamy Rice Scrub HOME SPA Spirit of Asia i chcę napisać o nim parę słów zanim mi się skończy (zdjęcie, jak widać, zrobiłam w ostatniej chwili :) .
Uważam, że sam produkt jest drogi. Jak na "zwykły" peeling, to ponad pięć dych to raczej dużo, biorąc pod uwagę ilość produktu w pudełku - pudełko ma od środka zaokrąglone dno, na wysokości chyba połowy pudełka, ale...
Moje testowanie
Po otwarciu pudełka przede wszystkim zapach, wygląd i konsystencja - te trzy rzeczy mnie po prostu urzekły. Żaden tam argan, którego zapach jedni lubią, a inni ledwo tolerują. Naprawdę zapach tego pellingu Douglasa jest kapitalny, boję się użyć słowa "cytrusowy", bo to by całkowicie spłyciło temat. Nie wiem, jak pachnie bambus, ale to co jest w tym produkcie z pewnością jest lepsze. Niestety jeszcze nie mam możliwości podłączyć do tej notki pliku z zapachem, ale jak tylko technologia komputerowa na to pozwoli, to z pewnością dołożę.
Muszę przyznać, że do tej pory do peelingów podchodziłam dość ostrożnie, ale od czasu tego peelingu nastała u mnie w tym temacie nowa era. Zapach to jedno, ale też świetnie się rozprowadza, robi taka białą kremową warstewkę, coś jak peeling i balsam w jednym. Po wyjściu spod prysznica ciało gładziutkie, a zapach!!!! Ehhhhh... Biję się z myślami, czy nakładać balsam...
Kosmetyk jest naprawdę kapitalny i niestety, ale będę musiała go kupować. No chyba, że natrafię na coś z serri kosmetyków naturalnych o podobnych właściwościach :)
Otrzymałam w prezencie od M. peeling firmy Douglas Bamboo Milk & Ginger Creamy Rice Scrub HOME SPA Spirit of Asia i chcę napisać o nim parę słów zanim mi się skończy (zdjęcie, jak widać, zrobiłam w ostatniej chwili :) .
Uważam, że sam produkt jest drogi. Jak na "zwykły" peeling, to ponad pięć dych to raczej dużo, biorąc pod uwagę ilość produktu w pudełku - pudełko ma od środka zaokrąglone dno, na wysokości chyba połowy pudełka, ale...
Moje testowanie
Po otwarciu pudełka przede wszystkim zapach, wygląd i konsystencja - te trzy rzeczy mnie po prostu urzekły. Żaden tam argan, którego zapach jedni lubią, a inni ledwo tolerują. Naprawdę zapach tego pellingu Douglasa jest kapitalny, boję się użyć słowa "cytrusowy", bo to by całkowicie spłyciło temat. Nie wiem, jak pachnie bambus, ale to co jest w tym produkcie z pewnością jest lepsze. Niestety jeszcze nie mam możliwości podłączyć do tej notki pliku z zapachem, ale jak tylko technologia komputerowa na to pozwoli, to z pewnością dołożę.
Muszę przyznać, że do tej pory do peelingów podchodziłam dość ostrożnie, ale od czasu tego peelingu nastała u mnie w tym temacie nowa era. Zapach to jedno, ale też świetnie się rozprowadza, robi taka białą kremową warstewkę, coś jak peeling i balsam w jednym. Po wyjściu spod prysznica ciało gładziutkie, a zapach!!!! Ehhhhh... Biję się z myślami, czy nakładać balsam...
Kosmetyk jest naprawdę kapitalny i niestety, ale będę musiała go kupować. No chyba, że natrafię na coś z serri kosmetyków naturalnych o podobnych właściwościach :)
24 sierpnia 2015
Jak testowałam OLEJEK MACADAMIA Vis Plantis Elfa Pharm
Jednak wcale nie nowy smak |
W razie czego zaczęłam jeść od najmniejszego w paczce. Początkowo wydawał się bezsmakowy, ale tak samo jak olejek macadamia Vis Plantis Elfa Pharm - dopiero z każdą kolejną aplikacją nabierał wartości :). Opamiętałam się szybko z tymi orzechami, bo bałam się, że w końcu stracę zapał, tym bardziej, że postanowiłam zastosować olejek na wszystkie zalecane sposoby, a nawet więcej.
Jasny pojemnik? |
Teraz o samym olejku :)
Stosowanie olejku na ciało zgodnie z zaleceniami producenta oczywiście daje oczekiwane efekty. Olejek faktycznie jest nietłusty (jak na olejek), dobrze się wchłania, ale w razie czego lepiej go nie stosować po porannym prysznicu, a to głównie ze względu na zapach. Nie jest to ciężki zapach olejowy, powiedzmy jak naleśnikowa smażelina, ale też nie lekki kwiatowy zapach, nic z tych rzeczy. W zasadzie zapach jest nieszkodliwie neutralny, ale sama świadomość, że to olej, nie pozwoliłaby mi na posmarowane tym łapki i boczki założyć elegancką biurową koszulę. Skóra po kilku dniach jest gładziutka, no powiedzmy sobie, dobrze naoliwiona. Ostatnio tego typu kosmetyki są bardzo popularne, więc jak ktoś ma ochotę na olejki, to ten można śmiało polecić. Ja osobiście wolę pięknie pachnące balsamy lub masełka do ciała. Mniam.
Najciekawsze efekty
Producent nic nie mówi o działaniu olejku na stopy, więc oczywiście to przetestowałam jako pierwsze. Jak widać na zdjęciu, robiłam to jednocześnie instalując najnowszą wersję Windows 10. Przekonałam się, że Microsoft daje sporo czasu na zadbanie o własne stopki. W czasie, kiedy Windows instalował się (sam, bo wybrałam instalację ekspresową, dzięki ci MS za taką możliwość), po porządnym (?) odmoczeniu stóp, obficie naoliwiłam je olejkiem macadamia, po czym założyłam cienkie bawełniane skarpetki i tak "macerowałam" je przez cały czas trwania instalacji (zgadnijcie ile :).
Mogę powiedzieć, że efekty mnie bardzo pozytywnie zaskoczyły, zarówno jeśli chodzi o stopki, jak i o nowego Windowsa 10 (wiem, niektórzy wolą linuxa tak jak ja wolę masełko od nawet niezłego oleju).
Oliwienie stopy i instalacja Windows 10 :) |
23 sierpnia 2015
Dziś o testach Matującego kremu Zielona Herbata Green Pharmacy Herbal Cosmetics
Zacznę od najprzyjemniejszej strony. Przede wszystkim zapach. Według mnie to nie jest zwykły jednowymiarowy zapach zielonej herbaty. Zapewniam, że gdyby tak pachniała moja zielona herbata w kubku, to przestałabym ją pić, a zaczęłabym jeść. Zapach kremu, według mnie, jest wzbogacony czymś cudownie lekko owocowym, ale w minimalnym zakresie, albo to tylko mi się tak wydaje. Jednak sam olej z oliwek, ani macadamia, a tym bardziej pantenol zawarte w kremie tak nie pachną. Mniejsza z tym, bo jest naprawdę super i chcialabym, aby wszystkie moje kosmetyki robiły takie wrażenie na moich receptorach zapachowych (niektórzy wiedzą, że moja orientacja w terenie to całkowite przeciwieństwo gołębia pocztowego, za to natura obdarzyła mnie węchem psa myśliwskiego wysokiej klasy, co czasami potrafi być naprawdę uciążliwe, zwłaszcza w warunkach komunikacji miejskiej lub galeriach ze świetnymi ciuchami w sezonie letnim). Tak więc zapach kremu jest na ogromny plus.
Teraz o samym działaniu kremu.
Wyraźnie i nie bez powodu napisano na głównej etykietce kremu, że jest on przeznaczony dla cery tłustej i mieszanej. Ja mam cerę mieszaną i jak większość z nas przy pomocy pudru staram się ukryć tą tłustą mniejszość (nos i czoło). Tak więc absolutnie nie powinien tego kremu stosować na całą twarz ktoś, kto nie ma cery bardzo tłustej, bo krem nie spełni jego oczekiwań. Herbata zielona w kremie ma właściwości nawet nie tyle wysuszające, co zachowujące cechy bazy pod makijaż, więc razem z bazą trzeba coś jeszcze (krem odpowiedni do typu i wieku cery). Ktoś kto używa takiej bazy wie o czym piszę. Baza pod makijaż idealnie maskuje "tłustość" cery i znacznych rozmiarów pory np. na nosie i w jego okolicach, ale, powiedzmy sobie szczerze, zapycha je. Testowałam krem, a bazę stosowałam i raz na jakiś czas, od wielkiego dzwonu, stosuję nadal i naprawdę według mnie działanie wygląda podobnie. W moim przypadku, aby uzyskać pożądany efekt, czyli zmatowienie okolic "świecących", ale bez uczucia zaszpachlowania twarzy, zrobiłam tak: krem zielona herbata zastosowałam tylko na nos, okolice tuż obok nosa (ale jeszcze nie policzki) i środkową część czoła. Na resztę twarzy i pod oczy zastosowałam te kremy, co stosuję zwykle. Tak samo z szyją i dekoltem. Wiem, że to trochę zabawy, ale efekt murowany. Na opakowaniu pisze wyraźnie, aby stosować na miejsca skłonne do przetłuszczania. Szkoda, że nie dodali "tylko i wyłącznie", wtedy nie byłoby rozczarowania osób, które zachwycone zapachem załadują niemałą porcyjkę gdzie się da i ile się da. A da się dużo, bo kremy z zieloną herbatą wchłanianie mają według mnie powyżej 100% (zrobiłam test na kremie do rąk i po pięciokrotnej (!) aplikacji pod rząd, jednej wartwy na kolejną, i super wchłonieniu się kremu, poddałam się, bo zaczęłam się martwić GDZIE TO SIĘ WCHŁANIA?! w kości???!!!!). Ale o tym innym razem, teraz jeszcze o kremie do twarzy.
Ogromnym plusem kremu jest też jego kolor (śliczna biel), konsystencja (jest puszysty i świetnie się wchłania) no i przede wszystkim cudowne zero parabenów. Ostatnio sprzedawczyni w nowo otwartej drogerii zrobiła wielkie oczy, jak ją zapytałam o maseczkę bez parabenów, a to ciekawe, bo ta drogeria też miała w swojej ofercie kosmetyki Green Pharmacy, upsss...
A teraz moje zeznania po testach przeznaczone dla cer bardziej dojrzalszych (czyli takich, jak moja)
Zielona herbata poprawia wygląd skóry, to prawda i krem polecam do stosowania przed wyjściem, żeby twarz się nie świeciła. Jednak nie łudźmy się, nie ma właściwości odmładzająch o jakie nam chodzi (liftingujących). Zielona herbata dostarcza antyoksydanty likwidujące niszczące działanie wolnych rodników, a kremy z jej dodatkiem chronią skórę przed fotostarzeniem – opóźniają pojawienie się zmarszczek i przebarwień, ale niestety nie likwidują w wystarczającym stopniu tych istniejących. Ma właściwości antybakteryjne i przeciwzapalne, więc powinien być polecany szczególnie dla cery przetłuszczającej się i trądzikowej. Ot co!
P.S. Kiedyś napiszę, dlaczego bazę pod makijaż stosuję tylko okazjonalnie...
Teraz o samym działaniu kremu.
Wyraźnie i nie bez powodu napisano na głównej etykietce kremu, że jest on przeznaczony dla cery tłustej i mieszanej. Ja mam cerę mieszaną i jak większość z nas przy pomocy pudru staram się ukryć tą tłustą mniejszość (nos i czoło). Tak więc absolutnie nie powinien tego kremu stosować na całą twarz ktoś, kto nie ma cery bardzo tłustej, bo krem nie spełni jego oczekiwań. Herbata zielona w kremie ma właściwości nawet nie tyle wysuszające, co zachowujące cechy bazy pod makijaż, więc razem z bazą trzeba coś jeszcze (krem odpowiedni do typu i wieku cery). Ktoś kto używa takiej bazy wie o czym piszę. Baza pod makijaż idealnie maskuje "tłustość" cery i znacznych rozmiarów pory np. na nosie i w jego okolicach, ale, powiedzmy sobie szczerze, zapycha je. Testowałam krem, a bazę stosowałam i raz na jakiś czas, od wielkiego dzwonu, stosuję nadal i naprawdę według mnie działanie wygląda podobnie. W moim przypadku, aby uzyskać pożądany efekt, czyli zmatowienie okolic "świecących", ale bez uczucia zaszpachlowania twarzy, zrobiłam tak: krem zielona herbata zastosowałam tylko na nos, okolice tuż obok nosa (ale jeszcze nie policzki) i środkową część czoła. Na resztę twarzy i pod oczy zastosowałam te kremy, co stosuję zwykle. Tak samo z szyją i dekoltem. Wiem, że to trochę zabawy, ale efekt murowany. Na opakowaniu pisze wyraźnie, aby stosować na miejsca skłonne do przetłuszczania. Szkoda, że nie dodali "tylko i wyłącznie", wtedy nie byłoby rozczarowania osób, które zachwycone zapachem załadują niemałą porcyjkę gdzie się da i ile się da. A da się dużo, bo kremy z zieloną herbatą wchłanianie mają według mnie powyżej 100% (zrobiłam test na kremie do rąk i po pięciokrotnej (!) aplikacji pod rząd, jednej wartwy na kolejną, i super wchłonieniu się kremu, poddałam się, bo zaczęłam się martwić GDZIE TO SIĘ WCHŁANIA?! w kości???!!!!). Ale o tym innym razem, teraz jeszcze o kremie do twarzy.
Ogromnym plusem kremu jest też jego kolor (śliczna biel), konsystencja (jest puszysty i świetnie się wchłania) no i przede wszystkim cudowne zero parabenów. Ostatnio sprzedawczyni w nowo otwartej drogerii zrobiła wielkie oczy, jak ją zapytałam o maseczkę bez parabenów, a to ciekawe, bo ta drogeria też miała w swojej ofercie kosmetyki Green Pharmacy, upsss...
A teraz moje zeznania po testach przeznaczone dla cer bardziej dojrzalszych (czyli takich, jak moja)
Zielona herbata poprawia wygląd skóry, to prawda i krem polecam do stosowania przed wyjściem, żeby twarz się nie świeciła. Jednak nie łudźmy się, nie ma właściwości odmładzająch o jakie nam chodzi (liftingujących). Zielona herbata dostarcza antyoksydanty likwidujące niszczące działanie wolnych rodników, a kremy z jej dodatkiem chronią skórę przed fotostarzeniem – opóźniają pojawienie się zmarszczek i przebarwień, ale niestety nie likwidują w wystarczającym stopniu tych istniejących. Ma właściwości antybakteryjne i przeciwzapalne, więc powinien być polecany szczególnie dla cery przetłuszczającej się i trądzikowej. Ot co!
P.S. Kiedyś napiszę, dlaczego bazę pod makijaż stosuję tylko okazjonalnie...
20 sierpnia 2015
Zaczynam składać kosmetyczne zeznania :)
Ostatnio sporo czytam na FB i instagramie o kosmetykach Green Pharmacy i Vis Plantis, więc wreszcie wybrałam się do Natury i kupiłam cały pakiet tych kosmetyków, a w zasadzie tyle, ile dałam radę zmieścić w mojej, niemałej zresztą, codziennej torebce (Promod rzadko robi małe torebki, ale zawsze rewelacyjne duże torby).
Zaskakujący jest fakt, że za wszytko co jest na zdjęciu zapłaciłam niewiele ponad 40 zł. Szok radości! Oby taki był po testach :)
Za tą niecną kwotę kupiłam: Masło do ciała (arganowe z oliwką), krem do rąk i paznokci (też arganowy, bez oliwki :), żel pod prysznic (znowy argan, trudno, jestem uzależniona) , krem do stóp, uffff bez arganu, za to z olejkiem cedrowym, sosny i jodły syberyjskiej, no i coś całkowicie dotychczas mi obcego - olejek macadamia, z kwasami omega 7, podobno z Australii .
Testowanie czas zacząć :)
AAA!!! Zapomniałam o kremie do twarzy z moją ulubioną zieloną herbatą :)
To właśnie moja zdobycz |
Subskrybuj:
Posty (Atom)