2 listopada 2015

Żel i płyn micelarny 3 w 1 Vis Plantis

Wcześniej pisałam, że do oczyszczania twarzy, szczególnie z makijażu, używam płynów micelarnych. O co chodzi z tymi micelami? To proste. Mają właściwości oczyszczające na tej zasadzie, że nie trzeba mocno "ścierać" zanieczyszczeń, a wystarczy lekko wacikiem nasączonym płynem micelarnym, równomiernie delikatnie nakładać produkt po całej twarzy, szyi i dekoldzie. Ja w rzeczywistości po prostu lekko przecieram nasączonym wacikiem.

Ostatnio zakupiłam dwa ciekawe produkty micelarneVis Plantis. Płyn i, co ciekawe, żel micelarny.
Duży płyn i mały żel, oba micelarne 3 w 1

Moje testy płynu micelarnego Vis Plantis wykazały standardowe, dobrze oczyszczające i nawilżające właściwości, zarówno jeśli chodzi o działałanie, jak i samo stosowanie. No może podczas przemywania twarzy odnoszę wrażenie, że płyn troszkę się pieni. Efekt niknie, jeśli nałoży się mniejszą ilość produktu na wacik, ale niestety wówczas wydaje się on trochę za suchy, przynajmniej przy demakijażu tuszu do rzęs, więc tak czy siak trzeba dolać co nieco. Płyn ma miły zapach i działa, a w dodatku opakowanie zawiera aż 500ml. Polecam.
Zainteresowani mogą poczytać o składnikach, są ok.


Ciekawił mnie za to ten żel.

Jakoś nieufnie podchodzę do wszelkiego żelowania oczu, nawet w celu zmycia makijażu. I słusznie. Dla mnie, oczywiście subiektywnie rzecz ujmując, wadą tego żelu jest to, że, no poprostu, że jest żelem, czymś za gęstym, aby nałożyć na powiekę.

Ponieważ jest gęsty, żel w przeciwieństwie do płynu micelarnego, pozostawia zawsze "coś", a ja specjalnie nie przepadam, gdy mi coś na oku leży. Absolutnie nie można powiedzieć, że jest kleisty, albo nie działa. Wręcz przeciwnie, zmywa makijaż jak trzeba i w dodatku ładnie pachnie, jednak do żelu trzeba być przekonanym.
Żel to tylko 150 ml, ale jest bardzo gęsty, więc wydajność rośnie

Oba produkty zakupiłam na stronce firmowej realizując kod, jaki otrzymałam z FB w ramach konkursu Vis Plantis, w jakim wzięłam udział (kod na zakupy o wartości 20zł).

15 października 2015

GREEN PHARMACY niespodzianka w Groszku

Noooo,  bardzo miłe zaskoczenie. Wchodzę wczoraj do Groszka po to co zwykle, bułeczki, owoce, warzywa, a tu - nowa cudowna półeczka,  a na niej cała masa kosmetyków GREEN PHARMACY. Kto by przypuszczał, a jednak...

Uwielbiam takie widoki i nie chodzi wcale o ten porządek :) 


Jak nietrudno się domyślić,  wyszłam z całym zestawem nowych kosmetyków,  bo akurat tak się złożyło,  że się pokończyły :)

I tak kupiłam Jedwab w płynie,  strasznie mały,  ale cena też mała,  wiec cóż.
Tego produktu nie musiałam testować, bo stosuję go od lat. Jedna uwaga: polecam NA SAME KOŃCÓWKI, no chyba, że ktoś chce uzyskać stylizację na 'tłustą włoskę' :)



Jedwab, jak to jedwab, ma pąpkę

Kupiłam też, bo się skusiłam, krem ANTY-AGING KREM ODŻYWCZY Z ŻURAWINĄ.
Krem zdążyłam przetestować i według mnie jest świetny, przynajmniej podczas stosowania, na jakieś spektakularne efekty pewnie będzie trzeba poczekać (oby nie do wiosny) .

Krem nie jest suchy,  jak ten z zieloną herbatą, ale też fajnie się wchłania. Bardzo dobry pod makijaż.

Zapach jak żurawina, ten z zieloną herbatą zrobił na mnie większe wrażenie.
Jednak jak bym miała wybierać,  to raczej żurawinowy odżywczy, bo ten z herbatą można stosować tylko miejscowo na tłuściejsze okolice do zmatowienia cery.

Krem bliźniak do tego zieloną herbatą 

No i na dokładkę kupiłam żel do higieny intymnej,  bo zawiera korę dębu,  no i jak pozostałe produkty z tej serii, zero parabenów:)

Wszystkie parametry jak trzeba :) 



6 października 2015

Paleta 16 cieni "I Heart Makeup Naked Underneath"

Tak, wreszcie udało mi się kupić paletę cieni zawierającą faktycznie matowy cielisty cień. W dodatku ten cielisty jest największy w paletce (na zdjęciu widać go w lewym górnym rogu, wyszedł dużo jaśniejszy niż w rzeczywistości, tak naprawdę ma kolor beżowego pudru). Obok tego cielistego jest kilka matowych brązów, od jesiennego lekko wpadającego w pomarańcz, po ciemny brąz oraz grafit, idealne do smoky eyes. Paleta zawiera też cienie perłowe oraz delikatny rozświetlacz.

Lewa strona to brązy (faktyczne kolory), środek ma coś ze śliwki (na kolejnym zdjęciu widać lepiej), prawa strona to srebrny popiel i grafit, ale też czerń, prawy dolny róg to rozświetlacz

Testowanie trwałości

Sprawdziłam, że trwałość cieni zależy od koloru i typu, w związku z tym stosuję lub nie różne "wspomagacze".

I tak, jeśli chodzi o cienie matowe, najlepiej najpierw nałożyć na powiekę bazę pod cienie, a na to nakładać cień specjalnym pędzelkiem do cieni lub gąbeczkowym aplikatorem z pudełeczka z cieniami. Przy stosowaniu gąbeczkowego aplikatora cieni lepiej nie rozcierać, żeby nie zmieszać z bazą, tylko nakładać, tak od góry.

Cienie perłowe według mnie nie wymagają bazy, w zasadzie nawet nie trzeba korektora na powieki, bo są naprawdę mocno kryjące i dobrze się trzymają oka.

Zarówno matowe, jak i perłowe cienie praktycznie nie wymagają korekty w ciągu dnia, no może lekkiego odświeżenia.

W tym oświetleniu prawdziwe kolory ma środek i prawa strona (who knows why?)



Fajne jest to, że w środku opakowania jest przezroczysta wkładka z nazwami poszczególnych cieni, ciekawe co oznacza nazwa "1970" :) Kolor AFTER HOURS robi rewelacyjne kreski.


Miły dodatek to niestandardowe opakowanie

Jeśli ktoś szuka cieni na prezent, to bardzo polecam, szczególnie ze względu na piękne włochate opakowanie, z kryształowym sercem na środku wieczka. Nie przepadam za takimi "gadżetami", ale ten, nie wiedzieć czemu, naprawdę przypadł mi do gustu :)


Oryginalne futerkowe opakowanie, no i to serce....




27 września 2015

Paznokcie na jesień - produkty MANHATTAN, MAYBELLINE, NYC, BELL

Pewnie nie tylko u mnie co roku w okresie jesiennym paznokcie wymagają dodatkowych działań, o ile nie chcę chodzić z pazurkami kompletnie "bez pazura", tzn. całkowicie obcięte. Krótkie paznokietki też potrafią mieć swój urok, ale niestety nie u mnie.

W lecie stosowałam utwardzacz Sally Hansen
Co to jest, że w lecie, szczególnie gdy jestem na wakacjach w górach (uwielbiam polskie Tatry, ehhhh....), paznokcie mam wyjątkowo długie, jakieś takie mocne, ładne, równiutkie, że praktycznie mogę cały czas nosić "frencze", gdyby nie to, że uwielbiam też kolorki. Co najdziwniejsze, wszystko to ma miejsce bez jakiejś szczególnej pielęgnacji, zwykły pilniczek, jakiś bezbarwny lakier, np. Sally Hansen, to wszystko, po prostu tak już mam.

Za to jesienna pora niestety z naddatkiem oddaje mi "co swoje", czyli moje naturalnie bardzo miękkie, prawie jak u dziecka, paznokcie, często rozdwajające się. W zasadzie co do łamliwości, to nawet nie  wiem, bo zwykle gdy tylko zaczną się rozdwajać, od razu je spiłowywuję na krótko, więc na dobrą sprawę nawet nie zdążą się złamać.




 
Co robię, aby wzmocnić paznokcie na jesień


Po pierwsze zamiast bazy pod lakier zastosowałam NA STAŁE odżywkę przeciw łamaniu się paznokci.

Aktualnie, tzn. od trzech tygodni, używam BELL Stop Breaking Nail Conditioner i odnoszę wrażenie, że jest lepiej, choć jeden paznokieć (ten co zawsze) niestety nie podporządkował się i musiałam go mocniej potraktować pilniczkiem. Zobaczę po dłuższym stosowaniu.

Odżywka Stop Breaking Bell wygląda jak lakier, a dodatkowo odżywia paznokcie

Następnie na odżywkę nakładam lakier, w ulubionym przeze mnie kolorze jesieni, czyli ciemna zieleń z refleksami złota MANHATTAN LOTUS EFFECT, LIMITED EDITION, lub matowy ASTOR w podobnym kolorze

Jesienią preferuję odcienie zieleni


Na koniec, na prawie wyschnięty lakier nakładam jedną wartstwę lakieru szybko wysychającego MAYBELLINE EXPRESS MANICURE QUICK DRY PROTECTING, bardzo nabłyszczającego i dodatkowo z efektem lakieru żelowego.
Lakier szybko wysychający z efektem żelu. Naprawdę super produkt

Efekt według mnie więcej niż zadowalający, i wygląd i trwałość, a pazurki tymczasem spokojnie rosną




Jak odrosną, wrócę na jakiś czas do kolorów ponadczasowych, czyli np. prawdziwa czerwień, NYC 7 DAY WEAR

Prawdziwa czerwień, NYC 7 DAY WEAR
lub ponadczasowego "frencza"

French made in Bell

23 września 2015

Jesienne trendy makijażowe - cienie MATT & NUDE firmy Bell

Matowe cienie mogą powodować dwojaki efekt; albo delikatnego makijażu z klasą, większą lub mniejszą, w zależności czy z kreską czy bez, albo coś wręcz przeciwnego,  czegoś,  czego na pewno żadna z nas by nie chciała. Jeśli ktoś ogląda czasem Panoramę lub Wiadomości, to z pewnością zauważył przy zbliżeniu kamery na prezenterkę grubą mocno pudrową  warstwę na oku. Telewizja rządzi się swoimi prawami i widocznie tak musi być,  bo w sumie z daleka jest ok.,  ale gdyby spotkać dziewczynę z takim "gumowym okiem" , powiedzmy w sklepie, mogłoby być różnie.
Długo polowałam na matowe cienie, więc od razu wzięłam dwa kolory


Cienie MATT&Nude Bell, moje testowanie

Po pierwsze cienie kupiłam w biedronce,  bo przeczytałam na FB firmy Bell, że właśnie taka  nowość ma się pojawić na ich stoisku. Zobaczyłam cień o pięknym cielistym kolorze ,  o jaki zawsze mi chodziło,  wiec w euforii wzięłam od razu ten różowy, żółty uznałam za zbyt  jasny,  a ten ciemny,  za zdecydowanie nie cielisty,  przynajmniej ja nie mam ciała takiego koloru.

I tu był błąd.

Ten cielisty cień,  który kupiłam, na oku wcale nie daje koloru cielistego,  tylko praktycznie pewien odcień bieli,  przez delikatność nie napiszę,  że przy pierwszym stosowaniu "udało"  mi się uzyskać biel zombie.
Zmyłam to i nałożyłam ten różowy cień matt, ale efekt był praktycznie IDENTYCZNY!. Uznałam,  że może coś robię nie tak. Zmieniłam proaktywnie podejście.
Zmyłam oko-zombie i tym razem nałożyłam  minimalną ilość bazy pod cienie,  a na to nałożyłam nie pędzelkiem, a opuszkiem palca minimalną ilość cienia,  no wzięłam znowu ten,  niech mu będzie,  cielisty.
Tym razem jednak cień nie nałożyłam na całą powiekę,  nie chcąc ponownie  efektu zombie,  tylko nakładałam wzdłuż samej linii górnych rzęs,  tak jakby paseczek pięć milimetrów, nie wyżej.
No tak, efekt wreszcie mnie zadowolił, choć kolor cielisty to nie był. Dołożyłam troszkę jasnego brązu, akurat miałam cień Rimmela pod ręką i dopiero to było TO.



Po otwarciu cienie sugerowały mocne krycie mocnym kolorem

Na koniec leciutka ciemnoszara  kreseczka nad rzęsami,  lekko roztarta i troszkę tuszu.

Efekt miły, a ja nadal szukam absolutnie cielistego koloru cienia typu MATT :)

Faktyczne kolory po nałożeniu są bladziutkie, ale raczej białawe, nie cieliste





21 września 2015

Produkty GARNIER do pielęgnacji twarzy - płyn micelarny, tonik i krem BB

Jeśli ktoś zastanawia się, czy do codziennej pielęgnacji twarzy wybrać płyn micelarny, czy tonik, to niech się przestanie zastanawiać. Oba te produkty są niezależnie NIEZBĘDNE.

Ja w zasadzie w ogóle nie używam wody do mycia twarzy, no oczywiście nie da się wody na twarzy uniknąć podczas mycia głowy pod prysznicem, ale poza tym, jak najbardziej.

Do niedawna stosowałam płyn micelarny, którego jednym ze składników był alkohol i przyznaję, że świetnie oczyszczał cerę z makijażu, jednak przy dłuższym stosowaniu zauważyłam, że skóra na nosie po prostu się łuszczy. Dlatego właśnie zmieniłam ten płyn na na produkt GARNIER przeznaczony do cery wrażliwej. Ja nie mam cery jakoś szczególnie wrażliwej, ale akurat ten tonik nie zawiera alkoholu, więc nie wysusza naskórka, a naprawdę świetnie oczyszcza. No i kompletnie nie piecze w oczy przy zmywaniu cieni, czy tuszu.
płyn micelarny GARNIER do cery wrażliwej, bez alkoholu, a też świetnie oczyszcza cerę


Dlaczego stosuję jeszcze tonik.

Wydawałoby się, że płyn micelarny i oczyści i nawilży cerę. Tak, to prawda, jednak tonik ma coś, czego w płynie micelarnym się nie doszukałam, chodzi o witaminy. Rano cerę przecieram tylko tonikiem, to zapewnia delikatniejsze oczyszczenie niż płyn micelarny. W końcu nocą cera tak się nie brudzi, jak w dzień. Bardziej chodzi mi o zaaplikowanie odrobiny witamin, aby cera była, na ile się rano da ... promienna (?).

Dodatkowym atutem toniku witaminowego GARNIER jest przyjemny, świerzy zapach,  choć na opakowaniu pisze coś o bezzapachowości,  hmmm...
Niestety te zalety producent zabija parabenami, więc dalej będę uskuteczniać poszukiwania toniku ideału.

Tonik dla cery jest niezbędny, jak ... tonik do ginu :)

Testy kremu BB

Od razu napiszę, że w ogóle nie używam żadnych fluidów, makeupów, w płynie, w kompakcie, czy w czym tam jeszcze produkują. Nie jest tak, że mam cerę idealną, czytaj: jak woskowa lalka, ale sama jestem zadowolona zarówno z kondycji mojej cery, jak i z jej wyglądu. Raczej pielęgnuję niż tapetuję (cytat z insta lub FB). Zwykle stosuję po prostu puder wprost na krem do twarzy (wcześniej tonik, rzadko baza pod makijaż, raczej na galowe wyjścia)

Krem GARNIER BB kupiłam z czystej ciekawości, bo przeczytałam, że to w zasadzie krem, tylko od razu z kolorkiem mającym powodować "ozdrowienie" cery. To ozdrowienie polega na zakamuflowaniu wszelkich niedoskonałości i poprawie ogólnego wyglądu cery.

Mimo, że mam raczej śniadą cerę, wybrałam kolor Light i pasuje doskonale (dla blondynek jest jeszcze jaśniejszy odcień, a ten trochę ciemniejszy, to chyba tylko dla naprawdę ciemnych karnacji)

Co pokazały testy

W moim przypadku mogę stwierdzić, że krem BB ma sens, a raczej miałby, gdybym uznała, że w ogóle tapetowanie twarzy fluidkami ma sens. Po zastosowaniu kremu BB twarz wygląda faktycznie jednolicie, bardzo słabo prześwitują niedoskonałości, przez co twarz sprawia wrażenie naturalnej, ale...

Wadą kremu BB jest jednak wrażenie lekko tłustej cery, po leciutkim opudrowaniu, uczucie to w zasadzie znika. Jeśli ktoś się zdecyduje na ten krem, to doradzam rozporowadzić małą ilość w całych dłoniach, a potem dłońmi równomiernie przecierać twarz, coś, jak mycie twarzy, łącznie z powiekami.

Poważniejszą wadą tego kremu, tak samo, jak i innych kremów fuidopodobnych, jest to samo, dlaczego w ogóle z nich zrezygnowałam - ciągle trzeba pilnować, żeby nie zostawić części produktu na kołnierzykach bluzek, czy też na słuchawce telefonu stacjonarnego w biurze. W moim przypadku gra nie warta świeczki, ale wyjątkowo mogę się poświęcić :)





14 września 2015

Makijaż na kosmiczny katar - Cienie i róż BOURJOIS i ... coś jeszcze

W zasadzie, to powinnam zacząć od tego "coś jeszcze", bo w zasadzie to jest kluczowe w całym temacie, ale może zacznę od początku.

Tak się zdarzyło, że mam dziś naprawdę gigantyczny katar. Właściwie największy był wczoraj, dziś już jest zdecydowanie lepiej No cóż, początki jesieni. Niby nie jakaś ciężka choroba, ale cieknie z nosa non stop. Wiadomo, co to powoduje - nieunikniony ogropny obrzęk nosa, zaczerwienienie skrzydełek (?) nosa po obu stronach i co najgorsze mega wrażliwość skóry podczas wydmuchiwania tego, co cieknie (sorry za dosadny opis, ale musimy mieć pełną świadomość kataklizmu, jaki się pojawia na twarzy podczas kataru).
Jakby tego było mało, lekki stan podgorączkowy spowodowany wielkim katarem powoduje, przynajmniej u mnie, taką bladość twarzy, że mam obawy pokazać się nawet domownikom, żeby nie straszyć, nie mówiąc już o wyjściu z domu.

Testowałam sposób jak niżej i to naprawdę działa

Po pierwsze, nie dopuścić do super-wrażliwej skóry na nosie w czasie wydmuchiwania

To, oczym napisałam "coś jeszcze", to zwykła wazelina, ja akurat miałam pod ręką taką malutką kosmetyczną wazelinkę o zapachu pomarańczowym firmy FLOS LEK. Przyznaję, że kupiłam ją jakiś czas temu ze względu na fajne małe opakowanko i śliczny zapach, właściwie, to jej nie używałam, bo na lato miałam inne, no cóż, bardziej atrakcyjne produkty na usta. A tu, jak znalazł.

Z doświadczenia wiedziałam, że na wrażliwą skórę nosa, sfatygowaną ciągłym siąkaniem, absolutnie nie można nałożyć dowolnego kremu do twarzy. Nie wdając się w szczegóły napiszę tylko, że jeśli to zrobimy, skóra zacznie piec. Po to właśnie zastosowałam wazelinę, aby tego uniknąć.

Ważna rzecz, aby uniknąć etapu bolącej skóry, zaczęłam smarować skrzydełka nosa ZANIM stał się mocno czerwony od siąkania. Po prostu od razu, jak się zorientowałam, że mam katar. Efekt jest taki, że dziś, mimo, że katar jeszcze się trzyma (jak to mówią? siedem dni?), to skórę na nosie mam w całkiem niezłej kondycji i absolutnie nie "zmacerowaną".

Niezbędne podczas kataru, no i ślicznie pachnie


A teraz o majkijażu, czyli BOURJOIS

W dniach kataru-giganta stosuję super delikatny makijaż oparty na dwóch kosmetykach - bladziutki satynowy cień do powiek BOURJOIS, ma delikatną konsystencję, bardzo dobrze trzyma się na powiece, w zasadzie nie wymaga poprawiania w ciągu dnia i drugi kosmetyk tej samej firmy - róż do policzków, w dniach katarowych najlepiej wziąć odcień delikatnego różu, żeby nie było zbyt dużego kontrastu z bladą skórą twarzy.

Róż i jasny cień - te dwa kosmetyki wystarczą do makijażu "na katar"


Jeśli mam wyjść z domu, na usta zamiast pomadki nakładam leciutki, jasny błyszczyk do ust. Ja akurat mam pod ręką essensce i chyba się skuszę, bo właśnie wychodzę :)

No to już jest niekonieczne, ale miłe




9 września 2015

Dwa płynne złota Maroka na rękach - ARGAN HAND & NAIL CREAM PHYTORELAX i HERBAL COSMETICS GREEN PHARMACY CREAM

Krem do rąk, to kosmetyk, który stosuję ciągle i wciąż. Mam go zawsze pod ręką, niezależnie od miejsca, gdzie jestem. Tubka lub pudełeczko kremu do rąk leży w szafce łazienkowej, na stoliku w salonie, na kasliku w sypialni, w szufladzie biurka w pracy, a nawet w kieszonce na drzwiach w samochodzie. Tak, lubię kremy do rąk. I nie ma tu nic do rzeczy, że podobno po rękach kobiety najłatwiej rozszyfrować jej wiek. Są wyjątki, moja ulubiona aktorka Sarah Jessica Parker ma dłonie osiemdziesięciolatki, ale nie ze swojej winy, takie geny. To samo ma ze stopami, no cóż, zdarza się. U niej pewnie wiek poznaje się po szyi, to druga "pewna" teoria.

Ostatnio testowałam dwa kremy, oba z arganem, nazywanym "płynnym złotem Maroka".

Test 1

ARGAN HAND & NAILCREAM PHYTORELAX

Dla mnie krem do rąk ARGAN HAND & NAILCREAM PHYTORELAX jest rewelacyjny. Bardzo aksamitny, świetnie się wchłania, a raczej wchłaniał, bo przyznaję, że stosowałam go więcej niż powinnam, więc dość szybko się skończył. Fajnie się wchłaniał, więc stosowałam go również na noc do stóp i do skóry kolan zamiast balsamu, efekt? Gładziuteńki.
Co do składników, to producent umieścił na opakowaniu stwierdzenie, że to "krem o bogatej formule" i wymienia oprócz arganu w sumie standardowe składniki kremów (np. gliceryna, słonecznik i inne). Hmmm... Najważniejsze, że działa. Nie ma to jak się dobrze zaprogramować.

Pudełeczko trochę sfatygowane z oczywistych przyczyn
Krem był kupiony w perfumerii Douglas i kosztował 39zł, ale dziś można go kupić w sklepie internetowym nawet za 26 zł (można sprawdzić na Ceneo). Mnie osobiście uzależnił zapach, ale pytałam, inni tak nie mają (?)

Test 2

ARGAN HAND & NAILCREAM z serii  GREEN PHARMACY HERBAL COSMETICS

Drugi krem, to ARGAN HAND & NAILCREAM z serii  GREEN PHARMACY HERBAL COSMETICS. Podobnie jak inne kosmetyki z tej serii ma zapach, według mnie, lekko apteczny, ale mimo to miły. Na pewno ktoś, kto woli zapachy kwiatowe lub owocowe pewnie nie będzie zadowolony z zapachu, ale powinien się "poświęcić", bo krem zawiera alantoinę, keratynę i witaminy z grupy B, co w kremach do rąk jest rzadkością. Zaletą nr 1 dla mnie jest zawsze jednak zero parabenów.

Tu Maroko nie pachnie kwiatami





4 września 2015

Blaski i cienie GOSH - 9 SHADES... TO ENJOY IN NEW YORK - Paletka 9 cieni do powiek - numer 001

Muszę przyznać, że gdy się weźmie do ręki Paletkę 9 cieni GOSH - 9 SHADES... TO ENJOY IN NEW YORK 001, to nie chce się jej wypuszczać, kusi do malowania nieważne jakim kolorem, oby tylko malować i malować. Piękne cieniutkie pudełeczko, po otwarciu śliczne delikatne kolory cieni, lusterko, w którym wreszcie widać oczy. Mam też cienie z lusterkiem takiej wielkości, że malując oko widzę praktycznie samą źrenicę, więc ta paletka mnie zachwyciła. No cóż, rzeczywistość jak zwykle okazała się bardziej brutalna.


Od razu widać, które kolory cieszą się u mnie największym uznaniem



Co pokazała praktyka

Po pierwsze, jeśli ktoś kocha malować oczy pędzelkami, co zaleca wielu profesjonalistów, to niech o tym jak najprędzej zapomni w tym przypadku. Podczas nakładania cieni nawet bardzo dobrej jakości pędzelkiem (testowałam cztery), niezależnie od jego grubości, cienie nie tyle się sypią, co wręcz  KURZĄ!. Tak, niestety. Oprócz tego, że spora ilość proszku ląduje pod okiem, i to w dodatku w najmniej przychylnym kobiecie miejscu, czyli w samych, no nazwijmy rzecz po imieniu, zmarszczkach, to jeszcze wokół malowanego oka unosi się coś a'la kurz. Pył z cieni podczas nakładania jest tak delikatny, że nie są to jakieś grube drobinki, które po prostu spadną przyklejając się tu i tam, tylko powstaje wokół pędzelka taki dymek.

Przepraszam za to drastyczne zdjęcie, ale było to konieczne, bo cienie naprawdę się kurzą (przy korzystaniu z pędzelka)

Efekt powstaje taki, że jeśli nawet na codzień naszych zmarszczek pod oczami nie ma (powiedzmy, jeszcze nie widać), to cienie, a raczej ten delikatny proszko-pył natychmiast je uwidacznia.
Dobra wiadomość jest taka, że gruby pędzel do strzepywania makijażowego pyłku z twarzy bardzo dobrze sobie z tym radzi, bo pyłek się nie przykleja i nie rozmazuje, ale wiedzmy o tym, że jest tego naprawdę sporo.


A teraz mój sposób na paletkę GOSH


Oczywiście paletka jest zbyt śliczna i ekskluzywna, żeby z niej tak łatwo zrezygnować.
Przetestowałam następujący sposób i działa w stu procentach.

Po pierwsze kładziemy na powieki i wokół oczy krem do oczu (każdy ma swój ulubiony, ja o moich napiszę innym razem). Na krem KONIECZNIE stosujemy cudowny kosmetyk, jakim jest baza pod cienie, ja zastosowałam PERFECT SKIN EYESHADOW BASE, niedrogi, ale świetnej jakości  produkt firmy Bell. Moja ulubiona baza ma lekko zaróżowiony kolor, kiedyś napiszę dlaczego).

Baza pod cienie - obowiązkowo


 Na bazę nakładamy wybrany cień z paletki, ale do tego używamy aplikatora zakończonego GĄBECZKĄ, nie pędzelka z włoskami.

Tym razem te dwa po lewej NIE, ten po prawej TAK


Efekty

Jeden cień nałożony na powiekę w dzień daje śliczny delikatny efekt, za to kilka cieni nałożonych jednocześnie, wybranych zgodnie z zasadami makijażu, daje ... identycznie delikatny efekt.

No właśnie. Jeśli ktoś myśli, że samymi cieniami z paletki GOSH zrobi mocny wieczorowy makijaż, to niech się nie łudzi. Cienie są tak delikatne, no pyłki po prostu, że nawet najciemniejszy kolor na oku daje dość jasny kolor.

Oczywiście i na to jest metoda, wystarczy wcześniej zastosować kredkę do oczu, a na nią dopiero cień i można osiągnąć całkiem niezłe smoky eyes :)

Samo pudełeczko już mnie urzekło (cienie dostałam w prezencie od E. i K. :)




3 września 2015

Małe czary mary - Serum Estee Lauder Advanced Night Repair Synchronized Recovery Complex II

Tym razem biorę na tapetę (hmmm...) serum Advanced Night Repair Synchronized Recovery Complex II. Małą, wręcz mikro buteleczkę serum, 7ml, dostałam w prezencie od K., która kupiła okazyjnie ten produkt w zestawie z korektorem (podobno całkiem niezłym).

Buteleczka z serum 7ml jest malutka, ciemna (i świetnie, bo jest ochrona kosmetyku przed promieniami słonecznymi) i ogólnie wygląda jak małe śliczniątko, które zdziała, zgodnie z opisem producenta, cuda na mojej twarzy i po nocnym zastosowaniu obudzę się piękna, młoda, choć niezbyt bogata, gdybym sama miała kupić serum, no ale rozumiem, że czary kosztują (sprawdzałam dzisiaj na stronie Douglasa, serum kosztuje 439zł, 50ml).


Małe czary mary pod oczy - tylko w duecie

Moje testowanie serum

Najpierw stosowałam serum zgodnie z zaleceniami producenta, czyli na całą twarz.
TO BYŁ BŁĄD. Kosmetyk co prawda szybko (za szybko?) się wchłonął, ale niestety odniosłam wrażenie, że ściągnął mi twarz (na szczęście nie do końca) i jakoś tak skleił (?).
Przyznam, że wpadłam w panikę. Piernikiem sięgnęłam po najtłustszy krem jaki znalazłam, a miałam akurat pod ręką ten na słońce z SPF50, więc nim podziałałam. Na szczęście pomogło. Skóra twarzy wróciła na swoje miejsce. Uffff....

Jednak...

Doszłam do wniosku, że może to ja robię coś nie tak, no albo moja skóra nie jest w tak strasznym stanie, abym musiała ją ściągać na siłę. Postanowłam więc używać serum tylko i wyłącznie na miejsca, gdzie zmarszczki są naprawdę widoczne, czyli w okolice oczu. 
I ZNOWU BŁĄD, bo posmarowałam również powieki. No prawie ich nie skleiłam!
A tak naprawdę, to stały się nagle jakieś kleiste i ciężkie jak czasem w okolicach drugiej w nocy, po wielogodzinnym czytaniu z Kindla. Zdecydowałam się więc to zmyć, a nałożyć tylko pod oczy i na górną okolicę oka, tuż przed łukiem brwiowym, ale absolutnie ominąć powieki. I to był strzał w dziesiątkę. Właściwie w dziewiątkę. Dziesiątka była dopiero, gdy na to serum nałożyłam zwykły krem pod oczy, akurat miałam pod ręką EVELINE, Argan Oil przeciwzmarszczkowy odmładzający krem pod oczy (bez parabenów).

W sumie nie wiem, czy serum samo w sobie działa, bo nie jestem w stanie tego testować przez miesiąc na całej twarzy, ale na okolice oczu z kremem na wierzch bardzo polecam.Odnoszę wrażenie, że skóra wokół oczu mi się odmłodziła.

Oby inni też odnieśli takie wrażenie. Ha ha ha!


1 września 2015

Sposób na ładne stopy - Perełki kąpielowe DOUGLAS w nietypowej roli

Od razu napiszę, że sposób na ładne stopy, który ja stosuję i poniżej opisuję nie jest moim wynalazkiem, ale M., od której otrzymałam perełki Douglas w prezencie :)

Najpierw co nieco o akcesoriach potrzebnych do przywrócenia ładnego wyglądu stóp po okresie letnim.

I tak potrzebne będą:

perełki kąpielowe z olejkami (Douglas lub innej firmy),

naturalna szorstka gąbka do kąpieli (taką, jak na poniższym zdjęciu można kupić w zestawie do kąpieli w bierdonce za całkiem przyzwoitą cenę, nie polecam stosowania pumeksu, no chyba, że już jesteśmy na tym etapie, że nie mamy innego wyjścia, ale pamiętajmy, że na dłuższą metę pumeks działa dokładnie odwrotnie niż byśmy chcieli),

no i oczywiście miska z bardzo ciepłą wodą.

Jak widać, perełki do kąpieli wcale nie muszą mieć kształtu perełek :)

Cały wic w tej metodzie polega na tym, aby po pierwsze woda w misce była naprawdę dobrze ciepła, tylko wówczas perełka (u mnie akurat w kształcie kaczuszki z olejkiem o zapachu pomarańczy w środku), do końca się rozpuści w wodzie, zanim woda wystygnie. No i druga sprawa - jeśli mamy większą miskę, należy wrzucić co najmniej dwie perełki, aby woda była wystarczająco oleista.

Kaczuszka z olejkiem szybko się rozpuści tylko w dobrze ciepłej wodzie


Stopki moczymy prawie do wystygnięcia wody. Pod koniec moczenia trzemy lekko skórę podeszwy stóp naturalną gąbką,  potem wystarczy je wytrzeć i gotowe.

Praktycznie po takim zabiegu krem do stóp w ogóle nie jest potrzebny. Stopy są gładziutkie i ... pięknie pachną olejkiem kąpielowym, u mnie teraz pomarańczowym :)

Dobrze ciepła woda zmiękcza, a olejek w wodzie świetnie pielęgnuje skórę



29 sierpnia 2015

Jak pilnie pozbyć się zmarszczek mimicznych na dekoldzie - KOSMETYKI BEBEAUTY i EVELINE

Tak, wiem, że to dziwacznie brzmi "zmarszczki mimiczne na dekoldzie", ale jak je inaczej nazwać -  zmarszczki odgniotki? Kto lubi spać na jednym boku przez pół nocy (a drugie pół śpi na drugim), prędzej, czy później zostanie posiadaczem znaku zwycięstwa na dekoldzie, czyli dwóch linii tworzących literę V, szczególnie widocznych zaraz po wstaniu z łóżka.

Jak sprawę litery V na dekoldzie załatwić "od ręki"

Otóż sposób, który opisuję jest stuprocentowy, ale zaznaczam, że testowałam tylko na sobie, nie wiem, jak by się sprawdził u innych (pewnie zależy to od cech szczególnych skóry, ciekawa jestem opinii innych).

3 Produkty, które "leczą" V-kę u mnie

PEELING drobnoziarnisty oczyszczająco-wygładzający BEBEAUTY (na twarz szyję i dekold),
 MASECZKA przeciwzmarszczkowa INTENSYWNIE WYGŁADZAJĄCA (z ceramidami roślinnymi i ekstraktem sojowym). Oba kosmetyki kupiłam w zestawie w biedronce za naprawdę małą kwotę, do tego dołożony jest krem do twarzy, ale jego odstawiam, bo nie odpowiada mi zapach.

Te dwa produkty wykorzystuję z 3 elementowego zestawu z biedronki
Trzeci produkt (i tu jest sztuczka) to mocniejszy krem dla osoby dużo starszej (w końcu potrzebuję czegoś na PILNE usunięcie V-ki) - ja stosuję luksusowy krem EVELINE DIAMONDS & 24GOLD, przeciwzmarszczkowy krem plus serum przeznaczony dla wieku 55plus.

Może trochę zawcześnie na ten krem, ale ...

A teraz przepis (deczko niestandardowy)

Najpierw oczywiście peeling dekoldu, aby przygotować skórę do lepszego wchłaniania produktów. Następnie dekold pokrywam cieniutką wartewką maseczki, ale NIE USUWAM JEJ wacikiem, jak zaleca producent na opakowaniu, tylko pozwalam na całkowite wchłonięcie (dlatego warstewka musi być naprawdę cieniutka). Bez obaw, maseczka wchłania się naprawdę dobrze, trzeba odczekać chwilkę (no w tym czasie zwykle rano jest wiele czynności, które wykonuję w tzw. międzyczasie i w pełnym biegu, jest więc czas na wchłonięcie się maseczki).
No i na koniec wklepuję krem 55plus, ale TYLKO I WYŁĄCZNIE w linie tworzace literę V na dekoldzie. W końcu na krem 55plus na całość będzie jeszcze czas. Nie należy popadać w zwątpienie, jeśli nadal widzimy V-kę po wklepaniu produktów, u mnie wygląda to tak, że zanim dojadę do pracy, V-ka znika.

Pewnie lepszym sposobem byłoby oduczyć się spania na boku, ale cóż to za spanie :)

28 sierpnia 2015

Masło do ciała i żel pod prysznic (dla zwolenników oleju arganowego i fig) - z serii GREEN PHARMACY

Jak zaznaczyłam w tytule, masło do ciała i żel pod prysznic z serii GREEN PHARMACY, HERBAL COSMETICS, mogę polecić osobom, które NAPRAWDĘ lubią aromat oleju arganowego. Co prawda dodatek fig nieco łagodzi wyrazisty zapach arganu, jednak znam osoby, dla których obcowanie z arganem jest czymś ostatnim, o czym marzą biorąc relaksującą kąpiel.



Ja tak nie mam :) i całe szczęście, bo kosmetyki są bardzo dobrej jakości i szkoda by było, gdyby trzeba im było "szukać innego domu" (gdzie to ja już wcześniej spotkałam się z tym określeniem?)
Nad żelem nie ma co się szczególnie rozwodzić, może warto wspomnieć, że jest gęsty, a więc wydajny i bardzo ładnie się pieni.

Masło do ciała

Zaletą tego masła na pewno jest to, że się dobrze rozsmarowywuje na ciele, idealnie wchłania i spokojnie można go używać zarówno na na dzień, jak i na wieczór (o ile nie obawiamy się przynieść do łóżka lekko aptecznego zapachu :), nie pozostawia tłustego filtru na skórze, natomiast skóra jest idealnie gładziutka i to efekt natychmiastowy, nie tak, jak w przypadku niektórych balsamów, pozostawiających przez jakiś czas "kleiste" uczucie.

Niestety masełko to ma również plusy ujemne, np. to, że niesposób nabrać do dłoni niewielką ilość tego produktu, bo jest bardzo gęsty (w porównaniu z tym masłem masło Garniera to rzadki balsam :).


Dlatego też proponuję, aby producent dołożył do tego produktu ładny mały plastikowy nożyk do smarowania tego masła. Wcale nie żartuję.


26 sierpnia 2015

Dla kogo jest maseczka Vis Plantis AGE KILLING EFFECT?

Pomimo wewnętrznego oporu spowodowanego symbolicznym, ale jednak, rysunkiem żmiji na opakowaniu, postanowiłam przetestować maseczkę Vis Plantis AGE KILLING EFFECT SNAKE VENOM ANALOGUE. Ogólnie nie jestem zwolenniczką ani samych żmij, ani ich jadu, niezależnie od tego, w jaki sposób miałby być zastosowany na mojej skórze i czy jest to jad zwykłej żmiji, czy świątynnej. Oczywiście w maseczce jadu nie ma, jest tylko coś, co działa podobnie (czytaj: skutecznie)


Na początku od razu chcę napisać, że maseczka jest bardzo dobra, aby ktoś nie wyciągnął mylnych wniosków po tym co zaraz napiszę :). Maseczka AGE KILLING EFEKT jest przyjemna w stosowaniu (konsystemcja, kolor i, co dla mnie najważniejsze, zapach), nie uczula (przynajmniej mnie), a po odczekaniu przepisowego czasu cera jest faktycznie w znacznie lepszej kondycji. Niezły relaks, szczególnie na niedzielny poranek (tylko wtedy ma wystarczająco czasu na kosmetyczne doświadczenia).

A teraz co mnie zastanowiło

Na odwrocie opakowania napisano: "PROBLEM: Skóra twarzy i szyi wymagająca relaksu mięśni tworzących utrwalone zmarszczki i głębokie linie, które powstały podczas częstych i długotrwałych skurczów mięśni mimicznych." Dajcie spokój! Jak to przeczytałam, to zaczęłam się zastanawiać, CZY WOLNO MI zastosować to na własnej skórze! Te "częste i długotrwałe skurcze mięśni mimicznych" skojarzyły mi się z ciężkim stanem chorobowym i może tylko dla tych osób maseczka jest przeznaczona? Naprawdę miałam obiekcje, czy mogę nałożyć produkt na twarz, a co gorsza nadal nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że uległam presji otwartego opakowania.
No cóż, jutro się okaże.


I jeszcze coś o ilości produktu

Na opakowaniu pisze, że to podwójna porcja, jednak ja, pomimo, że nie mam szyji żyrafy musiałam zużyć oba opakowania naraz chcąc zastosować maseczkę na twarz i na szyję i dekold. Jedna porcja wystarcza na bardzo cienką warstewkę, więc co to za maseczka, biało musi być, no nie?

25 sierpnia 2015

Peeling do ciała firmy Douglas Bamboo Milk & Ginger Creamy Rice Scrub HOME SPA Spirit of Asia

Sprawa jest dość prosta. Jeśli idąc pod prysznic myślę o tym,  aby wypilingować ciało, pomimo, że robiłam to wczoraj, to znaczy, że coś jest na rzeczy, bo wiadomo, że pilingowanie powinno się stosować nie częściej niż dwa razy w tygodniu.

Otrzymałam w prezencie od M. peeling firmy Douglas Bamboo Milk & Ginger Creamy Rice Scrub HOME SPA Spirit of Asia i chcę napisać o nim parę słów zanim mi się skończy (zdjęcie, jak widać, zrobiłam w ostatniej chwili :) .

Uważam, że sam produkt jest drogi. Jak na "zwykły" peeling, to ponad pięć dych to raczej dużo, biorąc pod uwagę ilość produktu w pudełku - pudełko ma od środka zaokrąglone dno, na wysokości chyba połowy pudełka, ale...

Moje testowanie

Po otwarciu pudełka przede wszystkim zapach, wygląd i konsystencja - te trzy rzeczy mnie po prostu urzekły. Żaden tam argan, którego zapach jedni lubią, a inni ledwo tolerują. Naprawdę zapach tego pellingu Douglasa jest kapitalny, boję się użyć słowa "cytrusowy", bo to by całkowicie spłyciło temat. Nie wiem, jak pachnie bambus, ale to co jest w tym produkcie z pewnością jest lepsze. Niestety jeszcze nie mam możliwości podłączyć do tej notki pliku z zapachem, ale jak tylko technologia komputerowa na to pozwoli, to z pewnością dołożę.

Muszę przyznać, że do tej pory do peelingów podchodziłam dość ostrożnie, ale od czasu tego peelingu nastała u mnie w tym temacie nowa era. Zapach to jedno, ale też świetnie się rozprowadza, robi taka białą kremową warstewkę, coś jak peeling i balsam w jednym. Po wyjściu spod prysznica ciało gładziutkie, a zapach!!!! Ehhhhh... Biję się z myślami, czy nakładać balsam...

Kosmetyk jest naprawdę kapitalny i niestety, ale będę musiała go kupować. No chyba, że natrafię na coś z serri kosmetyków naturalnych o podobnych właściwościach :)



24 sierpnia 2015

Jak testowałam OLEJEK MACADAMIA Vis Plantis Elfa Pharm

Jednak wcale nie nowy smak
Aby pisać o olejku macadamia, postanowiłam najpierw go zjeść, no po prostu, żeby było wiadomo, z czym mamy do czynienia. Oczywiście nie piłam tego olejku, tylko skosnumowałam go w czystej postaci, to znaczy w orzechach makadamia (wspomnę tylko, że razem z orzechami kupiłam też paczkę czekoladek Mercy, bo nigdy nic nie wiadomo :).
W razie czego zaczęłam jeść od najmniejszego w paczce. Początkowo wydawał się bezsmakowy, ale tak samo jak olejek macadamia Vis Plantis Elfa Pharm - dopiero z każdą kolejną aplikacją nabierał wartości :). Opamiętałam się szybko z tymi orzechami, bo bałam się, że w końcu stracę zapał, tym bardziej, że postanowiłam zastosować olejek na wszystkie zalecane sposoby, a nawet więcej.

Jasny pojemnik?
Zanim opiszę testowanie olejku, muszę przyznać, że byłam trochę zaskoczona (i to jest ten plus ujemny), gdy po otwarciu pudełeczka zobaczyłam bezbarwny przezroczysty pojemniczek. Przecież olejek jest wrażliwy na światło, więc czy nie powinien być w ciemnej buteleczce? ... no ale cóż. Za to dozownik typu pompka to fajna rzecz, nie ma ryzyka zalania (plus dodatni).

Teraz o samym olejku :)


Stosowanie olejku  na ciało zgodnie z zaleceniami producenta oczywiście daje oczekiwane efekty. Olejek faktycznie jest nietłusty (jak na olejek), dobrze się wchłania, ale w razie czego lepiej go nie stosować po porannym prysznicu, a to głównie ze względu na zapach. Nie jest to ciężki zapach olejowy, powiedzmy jak naleśnikowa smażelina, ale też nie lekki kwiatowy zapach, nic z tych rzeczy. W zasadzie zapach jest nieszkodliwie neutralny, ale sama świadomość, że to olej, nie pozwoliłaby mi na posmarowane tym łapki i boczki założyć elegancką biurową koszulę. Skóra po kilku dniach jest gładziutka, no powiedzmy sobie, dobrze naoliwiona. Ostatnio tego typu kosmetyki są bardzo popularne, więc jak ktoś ma ochotę na olejki, to ten można śmiało polecić. Ja osobiście wolę pięknie pachnące balsamy lub masełka do ciała. Mniam.

Najciekawsze efekty

Producent nic nie mówi o działaniu olejku na stopy, więc oczywiście to przetestowałam jako pierwsze. Jak widać na zdjęciu, robiłam to jednocześnie instalując najnowszą wersję Windows 10. Przekonałam się, że Microsoft daje sporo czasu na zadbanie o własne stopki. W czasie, kiedy Windows instalował się (sam, bo wybrałam instalację ekspresową, dzięki ci MS za taką możliwość), po porządnym (?) odmoczeniu stóp, obficie naoliwiłam je olejkiem macadamia, po czym założyłam cienkie bawełniane skarpetki i tak "macerowałam" je przez cały czas trwania instalacji (zgadnijcie ile :).

Mogę powiedzieć, że efekty mnie bardzo pozytywnie zaskoczyły, zarówno jeśli chodzi o stopki, jak i o nowego Windowsa 10 (wiem, niektórzy wolą linuxa tak jak ja wolę masełko od nawet niezłego oleju).


Oliwienie stopy i instalacja Windows 10 :)






 

23 sierpnia 2015

Dziś o testach Matującego kremu Zielona Herbata Green Pharmacy Herbal Cosmetics

Zacznę od najprzyjemniejszej strony. Przede wszystkim zapach. Według mnie to nie jest zwykły jednowymiarowy zapach zielonej herbaty. Zapewniam, że gdyby tak pachniała moja zielona herbata w kubku, to przestałabym ją pić, a zaczęłabym jeść. Zapach kremu, według mnie, jest wzbogacony czymś cudownie lekko owocowym, ale w minimalnym zakresie, albo to tylko mi się tak wydaje. Jednak sam olej z oliwek, ani macadamia, a tym bardziej pantenol zawarte w kremie tak nie pachną. Mniejsza z tym, bo jest naprawdę super i chcialabym, aby wszystkie moje kosmetyki robiły takie wrażenie na moich receptorach zapachowych (niektórzy wiedzą, że moja orientacja w terenie to całkowite przeciwieństwo gołębia pocztowego, za to natura obdarzyła mnie węchem psa myśliwskiego wysokiej klasy, co czasami potrafi być naprawdę uciążliwe, zwłaszcza w warunkach komunikacji miejskiej lub galeriach ze świetnymi ciuchami w sezonie letnim). Tak więc zapach kremu jest na ogromny plus.

Teraz o samym działaniu kremu.

Wyraźnie i nie bez powodu napisano na głównej etykietce kremu, że jest on przeznaczony dla cery tłustej i mieszanej. Ja mam cerę mieszaną i jak większość z nas przy pomocy pudru staram się ukryć tą tłustą mniejszość (nos i czoło). Tak więc absolutnie nie powinien tego kremu stosować na całą twarz ktoś, kto nie ma cery bardzo tłustej, bo krem nie spełni jego oczekiwań. Herbata zielona w kremie ma właściwości nawet nie tyle wysuszające, co zachowujące cechy bazy pod makijaż, więc razem z bazą trzeba coś jeszcze (krem odpowiedni do typu i wieku cery). Ktoś kto używa takiej bazy wie o czym piszę. Baza pod makijaż idealnie maskuje "tłustość" cery i znacznych rozmiarów pory np. na nosie i w jego okolicach, ale, powiedzmy sobie szczerze, zapycha je. Testowałam krem, a bazę stosowałam i raz na jakiś czas, od wielkiego dzwonu, stosuję nadal i naprawdę według mnie działanie wygląda podobnie. W moim przypadku, aby uzyskać pożądany efekt, czyli zmatowienie okolic "świecących", ale bez uczucia zaszpachlowania twarzy, zrobiłam tak: krem zielona herbata  zastosowałam tylko na nos, okolice tuż obok nosa (ale jeszcze nie policzki) i środkową część czoła. Na resztę twarzy i pod oczy zastosowałam te kremy, co stosuję zwykle. Tak samo z szyją i dekoltem. Wiem, że to trochę zabawy, ale efekt murowany. Na opakowaniu pisze wyraźnie, aby stosować na miejsca skłonne do przetłuszczania. Szkoda, że nie dodali "tylko i wyłącznie", wtedy nie byłoby rozczarowania osób, które zachwycone zapachem załadują niemałą porcyjkę gdzie się da i ile się da. A da się dużo, bo kremy z zieloną herbatą wchłanianie mają według mnie powyżej 100% (zrobiłam test na kremie do rąk i po pięciokrotnej (!) aplikacji pod rząd, jednej wartwy na kolejną, i super wchłonieniu się kremu, poddałam się, bo zaczęłam się martwić GDZIE TO SIĘ WCHŁANIA?! w kości???!!!!). Ale o tym innym razem, teraz jeszcze o kremie do twarzy.

Ogromnym plusem kremu jest też jego kolor (śliczna biel), konsystencja (jest puszysty i świetnie się wchłania) no i przede wszystkim cudowne zero parabenów. Ostatnio sprzedawczyni w nowo otwartej drogerii zrobiła wielkie oczy, jak ją zapytałam o maseczkę bez parabenów, a to ciekawe, bo ta drogeria też miała w swojej ofercie kosmetyki Green Pharmacy, upsss...

A teraz moje zeznania po testach przeznaczone dla cer bardziej dojrzalszych (czyli takich, jak moja)

Zielona herbata poprawia wygląd skóry, to prawda i krem polecam do stosowania przed wyjściem, żeby twarz się nie świeciła. Jednak nie łudźmy się, nie ma właściwości odmładzająch o jakie nam chodzi (liftingujących). Zielona herbata dostarcza antyoksydanty likwidujące niszczące działanie wolnych rodników, a kremy z jej dodatkiem chronią skórę przed fotostarzeniem – opóźniają pojawienie się zmarszczek i przebarwień, ale niestety nie likwidują w wystarczającym stopniu tych istniejących. Ma właściwości antybakteryjne i przeciwzapalne, więc powinien być polecany szczególnie dla cery przetłuszczającej się i trądzikowej. Ot co!

P.S. Kiedyś napiszę, dlaczego bazę pod makijaż stosuję tylko okazjonalnie...


20 sierpnia 2015

Zaczynam składać kosmetyczne zeznania :)


Ostatnio sporo czytam na FB i instagramie o kosmetykach Green Pharmacy i Vis Plantis, więc wreszcie wybrałam się do Natury i kupiłam cały pakiet tych kosmetyków, a w zasadzie tyle, ile dałam radę zmieścić w mojej, niemałej zresztą, codziennej torebce (Promod rzadko robi małe torebki, ale zawsze rewelacyjne duże torby).
Zaskakujący jest fakt, że za wszytko co jest na zdjęciu zapłaciłam niewiele ponad 40 zł. Szok radości! Oby taki był po testach :)
Za tą niecną kwotę kupiłam: Masło do ciała (arganowe z oliwką), krem do rąk i paznokci (też arganowy, bez oliwki :), żel pod prysznic (znowy argan, trudno, jestem uzależniona) , krem do stóp, uffff bez arganu, za to z olejkiem cedrowym, sosny i jodły syberyjskiej, no i coś całkowicie dotychczas  mi obcego - olejek macadamia, z kwasami omega 7, podobno z Australii .

Testowanie czas zacząć :)
AAA!!! Zapomniałam o kremie do twarzy z moją ulubioną zieloną herbatą :)

To właśnie moja zdobycz